
Rozrywka
- 26 sierpnia 2020
- wyświetleń: 1534
Czy Polacy potrzebują Kościoła? Spotkanie Kawiarni Filozoficznej
Za nami:
Zapraszamy na 304. spotkanie dyskusyjne z cyklu Kawiarnia Filozoficzna, tym razem w środę, 26 sierpnia o godzinie 20.00. Wydarzenie odbędzie się na bielskim Rynku, w wybranym ogródku lokalu, w zależności od dostępności wolnych miejsc. Temat spotkania: Czy Polacy potrzebują Kościoła?

Teksty, które będą podstawą do dyskusji to:
- Tadeusz Zatorski, Nie ma demokracji bez laicyzacji,
- Michał Warchala, Porozmawiajmy o świeckiej Polsce.
Teksty uzupełniające:
- Debata na temat miejsca i roli Kościoła w Polsce (Terlikowski, Krasowski, Wildstein, Ziemkiewicz, Milcarek…),
- Marcin Król, Religia to siła tworząca więzi społeczne,
- Jan Woleński, Nasi okupanci (bis).
Wprowadzenie: Jarosław Hess
Fragmenty tekstów
Tadeusz Zatorski
Jednym z argumentów mających wesprzeć tezę o niezbędności Kościoła, jest pogląd, jakoby był on (czy szerzej - chrześcijaństwo) fundamentem cywilizacji europejskiej, bez którego cywilizacja ta jest ponoć niewyobrażalna, a odrywając się od niego, zawisa niejako w próżni. Już przed laty nie żaden nieprzejednany kaznodzieja, lecz Adam Michnik w rozmowie z ks. Adamem Bonieckim (wciąż dostępnej na serwisie YouTube) orzekł, że chrześcijaństwo jest nieśmiertelne, gdyż człowiek nigdy nie przestanie pytać o sens życia i sens śmierci, cała kultura europejska ufundowana jest na chrześcijaństwie, a zatem nie ma takiej możliwości, żeby amputować [z niej] tę tradycję i aksjologię, a kto próbuje to robić, jest albo nihilistą, czy to brunatnym, czy czerwonym [...] albo jest idiotą po prostu. Zwłaszcza że ponoć tylko w kościele Polak zwykle ma szansę dowiedzieć się, co dobre, a co złe.
(…) Niesprawiedliwe byłoby jednak stwierdzenie, że ta powściągliwość w ocenach Kościoła i chrześcijaństwa ma swoje źródło wyłącznie w maskowanej z trudem pogardzie dla „ludu” i ukrytej obawie przed jego dzikością, którą okiełznać może wyłącznie religia, bo inaczej „ludowi” nie da się wytłumaczyć zasad moralności i etyki - już przyjaciel Goethego z czasów młodości, Jakob Michael Reinhold Lenz, ironizował: Zabierzcie chłopu jego diabła, a sam stanie się diabłem dla swoich państwa i dowiedzie im, że diabłów nie brakuje. Lud, któremu by zabrać religię, pozbawiony zostanie nadto - obawiają się intelektualiści - wszelkich wyższych wartości i jak swego czasu zawyrokowała Dominika Wielowieyska, pozostanie mu jedynie... Doda. Jednak laiccy jajogłowi bardzo często naprawdę uważają, że Kościół, jakkolwiek by się prowadził, pozostaje przecież depozytariuszem jakiegoś nadzwyczajnego przesłania etycznego, które legło jakoby u podstaw europejskiej kultury moralnej i umysłowej. Mało tego - to w nim tkwią jakoby korzenie idei praw człowieka. Dlatego depozytariuszowi owych prawd należą się - choćby sam wskazaniom Ewangelii się sprzeniewierzał - szczególne względy i szczególna wyrozumiałość.
Wątek ten pobrzmiewa nawet w tak nerwowo dyskutowanym i uznanym powszechnie za „antykościelne” i „antychrześcijańskie” wystąpieniu Leszka Jażdżewskiego, który wyraził pogląd, że Kościół zaparł się Ewangelii, zaparł się Chrystusa. W domyśle zatem: Ewangelia zawiera w sobie bezcenne treści i gdyby Kościół pozostał jej wierny, byłby zapewne instytucją ze wszech miar godną szacunku. Powstała sytuacja wprawiająca zaiste w zdumienie: polscy biskupi zdołali sobie wychować nie tylko własne owce, ale i własnych ateistów. Takich, którzy - świadomie bądź nieświadomie - uznają pewne nieprzekraczalne granice i pilnują się wzajemnie, by ich nie naruszać.
(…) Czy rzeczywiście Nowy Testament to kodeks etyczny, bez którego nie zdołamy się obejść, a nasza moralność rozpłynie się w nihilizmie? Na dowód tej tezy przytacza się zwykle kilka zawsze tych samych cytatów: o nakarmieniu głodnych, napojeniu spragnionych itd., rzadziej mówi się już o nadstawianiu drugiego policzka, miłości do nieprzyjaciół, posiadaniu jednej tylko sukni, naśladowaniu ptaków niebieskich, które nie orzą i nie sieją, czy o zaleceniu wytrzebienia się samemu (tj. pozbawieniu się zdolności rozrodczych) dla Królestwa niebios. Uważniejsza lektura Ewangelii, bardziej krytyczna, a przede wszystkim samodzielna, to znaczy wolna od „urzędowych” interpretacji Pisma, wtłaczanych do głów w procesie tzw. katechizacji, prowadzi do nieuchronnego wniosku, że „rady ewangeliczne” to zbiór nonsensów psychologicznych i ekonomicznych, które - gdyby chcieć je realizować w praktyce - doprowadziłyby do katastrofy każde społeczeństwo. Nadmiarem gorliwości w urzeczywistnianiu tychże rad przerażony był, jak się wydaje, sam apostoł Paweł, napominający Tesaloniczan żyjących już jak „ptaki niebieskie”, by się jednak wzięli do jakiejś roboty, albowiem kto nie chce pracować, niech też nie je! (2 Tes, 10).
Wrażenie nonsensu natychmiast jednak znika, gdy przyjmiemy, że nie są to zalecenia powszechnie obowiązujące, lecz dotyczące postępowania w obliczu rychłego końca świata, który Jezus zapowiada w swoich naukach. Wszystko układa się wówczas w logiczną, spójną całość: nie staraj się o posiadanie potomstwa, bo za chwilę ten świat i tak się zawali, nie trać czasu na pracę, nie dochodź swoich praw, zainwestuj raczej w nieodległe Królestwo Niebieskie, nadstaw drugi policzek wrogowi, wybacz mu, nawet go pokochaj, a zobaczysz wkrótce, jak wraz z resztą kąkolu płonie w ogniu piekielnym.
(…) religia jest dla współczesnych społeczności coraz większym obciążeniem. Przestała pełnić funkcje, które pełniła dawniej: nie tłumaczy już świata - ludzkość znalazła ku temu stosowniejsze narzędzia - ani nie dostarcza transcendentnych uzasadnień stworzonym przez te społeczności instytucjom. Także jej rola kulturotwórcza jest, mówiąc najdelikatniej problematyczna. Kościół katolicki, niegdyś mecenas najbardziej wyrafinowanej sztuki, także na poziomie lokalnym, dziś jest zwykle promotorem żałosnego kiczu. W nowoczesnym społeczeństwie - zauważa Niklas Luhman - religia przestała pełnić na poziomie systemów makrospołecznych jakąkolwiek funkcję. To prawda - buduje, jak kiedyś, pewne wspólnoty, ale to wspólnoty nierzadko bardzo ułomne, by nie rzec patologiczne. Wspólnota religijna zakłada nieuchronnie odgraniczenie się od tkwiącego w błędzie zewnętrznego świata - prawdziwa jest przecież tylko jedna religia - nasza. Niech nas nie zmylą „ekumeniczne” uśmiechy i uściski wymieniane dostojnie przez przywódców religijnych. Ta idylla trwa tak długo, jak długo na straży pokoju społecznego stoi neutralna światopoglądowo władza świecka.
(…) Jak Kościół wyobraża sobie prawidłowo funkcjonującą demokrację, wyłożył najjaśniej Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus, stwierdzając, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm. Taką „demokracją bez wartości” jest zdaniem papieża demokracja odrzucająca przekonanie o istnieniu ostatecznej prawdy. Źródłem zaś blasku tej prawdy, jak to wynika z innej jego encykliki, Veritatis splendor, będącej w istocie próbą sformułowania nowym językiem niesłychanie ważnej dla Karola Wojtyły doktryny papieskiej nieomylności, jest wyłącznie Kościół Chrystusowy, czyli katolicki, a ściślej biorąc jego „Urząd Nauczycielski”. Ergo, demokracja bez wartości to demokracja niepoddana ocenie i kontroli tegoż Urzędu, to znaczy demokracja nieuznająca nieformalnej zwierzchności hierarchów. Nieco innymi słowami wyrazili to ostatnio polscy biskupi, domagając się prymatu Ewangelii wobec Konstytucji. Czy miałoby to oznaczać w praktyce ustawowe ograniczenie produkcji przemysłu tekstylnego do poziomu gwarantującego obywatelowi posiadanie zaledwie jednej sukni? Niekoniecznie. Ewangelia, zanim stanie się najwyższym prawem, winna być poddana stosownej interpretacji, a jedynym uprawnionym jej interpretatorem jest „Urząd Nauczycielski” - potem jak wyżej.
(…) Nie ma też najmniejszych powodów, by utrwalać przekonanie o jakichś nierozerwalnych związkach Polski z chrześcijaństwem i katolicyzmem oraz o ich niezbędności dla polskiego społeczeństwa. Coraz więcej ludzi będzie od Kościoła odchodzić nie tylko dlatego, że wstręt będą w nich budzić afery pedofilskie i sposoby ich tuszowania przez hierarchów, pazerność proboszczów, buta biskupów i agresywność katolickich mediów. Będą odchodzić także po prostu dlatego, że współczesnemu Europejczykowi coraz trudniej przychodzi połączenie nowożytnej zasady krytycznego myślenia, wpajanej mu w procesie edukacji, z sacrificium intellectus, wymaganym odeń przez religię. Nie należy ich od tego kroku odwodzić.
Michał Warchala
Tadeusz Zatorski w Przeglądzie Politycznym nr 156 napisał diatrybę, w której dostaje się absolutnie wszystkim: przede wszystkim, rzecz jasna, polskiemu Kościołowi jako instytucji antydemokratycznej, a przy tym dogłębnie zdemoralizowanej; dostaje się też Kościołowi katolickiemu na świecie - z podobnych powodów. Dostaje się chrześcijaństwu, którego etyczna strona zostaje opisana co najwyżej jako odzwierciedlenie historycznej sytuacji, w której powstały. A ponadto dostaje się oświeconym liberalnym intelektualistom, od Goethego po Michnika, za paktowanie z obskurancką religią.
(…) Nie odmawiam postawie Zatorskiego, dość podobnej zresztą do „nowego ateizmu” spod znaku Richarda Dawkinsa czy Christophera Hitchensa, logicznej spójności ani nawet trafności niektórych spostrzeżeń. Rzecz w tym jednak, że jako postawa poznawcza jest on jałowy - co już też zresztą po wielekroć wskazywali autorzy bynajmniej nie kojarzeni z kościelną ortodoksją. Za sprawą Maxa Webera, Ernsta Troeltscha, Williama Jamesa, a współcześnie Charlesa Taylora, Petera Bergera, Hansa Joasa, Marcela Gaucheta czy historyków w rodzaju Johna Witter, wiemy - przy wszystkich różnicach ich dzielących - że historia relacji między chrześcijaństwem a zachodnią nowoczesnością (nazwijmy to w ten sposób) jest dalece nieoczywistą dialektyczną historią wzajemnych oddziaływań, zapożyczeń, niezamierzonych konsekwencji, skoków do przodu i cofania się. Historią, w której możliwe jest, że z całkowicie obskuranckich (w rozumieniu Zatorskiego) argumentów o wszechwładzy Boga może wynikać wezwanie do empirycznego zgłębiania wszechświata, dające w efekcie eksperymentalną naukę pozbawioną jakiejkolwiek domieszki fideizmu. Że z równie obskuranckich wierzeń o zbawieniu może narodzić się nowocześni etyka pracy. A z walki religijnych stronnictw o prawo do istnienia - obrona praw jednostkowych. Że wreszcie z re akcyjnego katolicyzmu może narodzi się pojęcie wspólnoty, stymulujące myślenie liberałów.
(…) Ortodoksja Zatorskiego stanowi zatem lustrzane odbicie ortodoksji kościelnej, tyle że z odwróconym znakiem. Obie są doskonałymi partnerami do niekończących się i całkowicie niekonkluzywnych sporów będących starciem dwóch wykluczających się manichejskich schematów. Te schematy obu stronom pozwalają widzieć jasno i logicznie: historia natychmiast układa się w spójną całość, która zmierza do określonego celu; znikają niuanse i ambiwalencje, a wszystko podlega stosownej redukcji: religia (ateizm - niepotrzebne skreślić) staje się złośliwą umysłową aberracją przeciwnika, owocem oportunizmu, fałszywej świadomości, intelektualnej ślepoty, klasowej opresji albo, wręcz przeciwnie, spaczonego charakteru, wreszcie wpływów religijnej/areligijnej socjalizacji itd. itp.
(…) Przykładanie poetyckich i historiozoficzych konstruktów do empirycznej rzeczywistości tudzież podpieranie nimi wyrywkowych empirycznych obserwacji (a to właśnie czyni tu Zatorski) w celu forsowania jakiejś ogólnej tezy zwykle kończy się spektakularną pomyłką. Dlatego na przykład samo pojęcie sekularyzacji jako pewnego ogólnego procesu, a także teoria, zgodnie z którą mamy do czynienia z nieuchronnym zanikaniem religii, cieszą się, delikatnie mówiąc, umiarkowaną popularnością wśród badaczy zjawisk religijnych. Co bowiem mogłoby realnie oznaczać „obumieranie chrześcijaństwa” albo w ogóle religii, rozumianej jako pewne zjawisko instytucjonalne, jeśli tę quasi-poetycką metaforę (która sama w sobie jest niestety równie „metafizyczna” czy mitologiczna jak stwierdzenia o „istotowym związku” między katolicyzmem a polskością) spróbować przełożyć na jakkolwiek uchwytne terminy? Otóż mogłaby ona oznaczać - i zwykle oznacza - stały, wyraźny spadek znaczenia zinstytucjonalizowanych form religii w społeczeństwie mierzony rozmaitymi wskaźnikami: zaufania do instytucji religijnych, uczestnictwa w rytuałach itp. Oznacza więc, że ludzie w coraz powszechniej odwracają się od instytucjonalnych struktur kościołów, rezygnując z udziału w oferowanych przez nie formach kontaktu z sacrum.
Nie oznacza jednak - to druga wątpliwa rzecz w konstrukcji Zatorskiego - że ludzie owi z konieczności stają się oświeconymi racjonalistami, uwolnionymi od zabobonu z przeszłości. Raz jeszcze kłania się tu naiwna manichejska logika walki sił światła z siłami ciemności: tym razem przyjmując postać przekonania, że między chrześcijaństwem (czy religią w ogóle) a ateizmem toczy się swego rodzaju gra o sumie zerowej: każde wycofanie się religii oznacza zysk dla ateistycznego humanizmu.
Robert Krasowski
Jeżeli lubimy Kościół, powiemy, że jest on baldachimem rozpostartym nad polskim społeczeństwem. Jeżeli go nie lubimy, powiemy, że to jest narośl, która społeczeństwo przydusza. Jednak i w przypadku diagnozy baldachimu, i w przypadku diagnozy narośli, ich konkluzja okazuje się podobna - otóż ta silna pozycja Kościoła nie ma religijnych skutków. Mamy do czynienia z sytuacją, w której Kościół bije się o to, żeby uzyskać liczne przywileje, z których potem dla celów konfesyjnych nie korzysta. Na przykład bije się o to, żeby wprowadzić religię do szkół, a potem zupełnie lekceważy jakość jej nauczania. Kościół zdobył tak gigantyczne wpływy, że gdyby chciał, mogłyby one posłużyć do intronizowania państwa wyznaniowego. Ale Kościół tego nie chce. Poprzestaje na codziennych zabiegach o zdobycie środków na remont dzwonnicy czy odzyskanie kolejnego majątku. Jeżeli w ogóle kler coś buduje, to nie państwo wyznaniowe, ale garaże.
Można to potraktować jako zarzut. Można jednak dostrzec w tym mądrość. Polacy w absolutnej większości, poza wąską grupą środowisk wielkomiejskich, akceptują obecność Kościoła, ale tylko dlatego, że nie jest to Kościół religijnie wymagający. Gdyby jednak Kościół skorzystał ze smoleńskich uroczystości po to, żeby powiedzieć parę niepopularnych rzeczy na temat życia rodzinnego, gdyby zaczął twardo się wypowiadać w sprawie kapitalizmu, dzielenia się majątkiem z innymi itd., natychmiast zostałby przez Polaków zdefiniowany jako opresyjny. Mamy zatem symbiozę polegająca na tym, że kler dostał prawo funkcjonowania na samym świeczniku, ale za cenę swojego milczenia, za cenę samoograniczenia. Kościół jest instytucją potężną dzięki temu, że nie używa swojej siły. Kompletuje kolejne insygnia władzy, ale zachowa je pod warunkiem, że się nimi jedynie ozdobi, a nigdy z nich nie skorzysta.
Marcin Król
Po pierwsze Kościół jest w Polsce jedyną organizacją, a religia jedyną siłą tworzącą rzeczywiste więzi społeczne. To na pewno niedobrze, że jedyną, ale to fakt i wobec tego nie możemy do końca pozbawić autorytetu nie tylko ludzi episkopatu, lecz także osłabiać wpływu religii, bo znajdziemy się w społeczeństwie, w którym już nic ludzi nie łączy. Powiedzmy wprost - Polaków poza religią nie wiąże na poziomie horyzontalnym nic innego: ani wspólnoty lokalne czy inne dobrowolne instytucje społeczeństwa obywatelskiego, ani ugrupowania polityczne, ani etyka zawodowa, ani zwyczajna solidarność czy wzajemna przyzwoitość i bezinteresowność. W tej sytuacji trzeba pomyśleć wiele razy, zanim potępi się Kościół en bloc.
Po drugie trzeba pamiętać o roli historycznej Kościoła - w latach komunistycznych, a częściej o roli religii - od romantyczno-religijnego wielkiego przemienienia kultury polskiej przez poetów i myślicieli w pierwszej połowie XIX w. po duchowość Lasek, która miała wpływ na wielu polskich inteligentów. Przecież całą polską kulturę, ba, polskie myślenie i polską tożsamość, w decydującym stopniu zawdzięczamy religii. Natomiast nieliczni jej przeciwnicy w XIX i XX w. tylko, często bardzo inteligentnie, ożywiali polską debatę. Jesteśmy zatem, wszyscy czy niemal wszyscy, dziećmi Kościoła, a już na pewno wychowankami religii. I nic z tego powodu nie stało się złego, a - przeciwnie - dzięki temu lepiej rozumiemy świat i mamy świadomość istnienia pewnych wysokich norm, nawet jeżeli do nich nie dążymy.
Jan Woleński
Religia jest jednym z elementów (obok prawa, moralności i obyczajów) systemu kontroli społecznej, tj. odróżniającej to, co społecznie akceptowalne, od tego, co takie nie jest. Ani mi w głowie postulować zniszczenie Kościoła jako depozytariusza religii katolickiej, którego działalność ma znaczenie - raz pozytywne, innym razem negatywne - dla biegu spraw społecznych.
Z drugiej strony KK (i każdy inny) ma swoje interesy doczesne, zwłaszcza ekonomiczne, i realizuje je w sposób zależny od swej rzeczywistej siły, często bezwzględny. Co więcej, ma do tego prawo, może popierać, kogo chce, wysuwać swoje postulaty aksjologiczne, nawet odmienne od ogólnie akceptowanych itd. To prawda, że cywilizacja europejska została stworzona przez filozofię grecką, prawo rzymskie i religię chrześcijańską, ale przyznawanie tej ostatniej specjalnych przywilejów jest równie absurdalne co utrzymywanie, że filozofowie greccy powiedzieli już wszystko, co filozoficznie ważne, lub że prawo rzymskie winno dalej obowiązywać.
To, czy religia nadal pełni skuteczną funkcję w socjalizacji społecznej, zwłaszcza moralnej, jest kwestią faktów, a nie pokrzykiwań pp. Zawistowskiego, Kaczyńskiego i im podobnych. A społeczeństwo ma prawo oceniać KK nie wedle jego pouczeń, ale wedle takich kryteriów, jakie stosuje wobec instytucji świeckich, natomiast powinnością władzy publicznej, nawet składającej się z osób wierzących, jest respektowane tego właśnie układu społecznego.
Zapraszamy do dołączenia do grupy kawiarni Filozoficznej na Facebooku.
ZOBACZ TAKŻE

JutroDrugi leśny warsztat przyrodniczy w ramach projektu „Z kamerą wśród drzew”

Młodzi 4IT zapraszają na wydarzenie poświęcone cyberbezpieczeństwu

Warsztaty Rodzinne - Palmy Wielkanocne

Urząd Miejski w Bielsku-Białej zaprasza na warsztaty "Biżuteria z elektroodpadów"

Dni Kultury Koreańskiego w Książnicy Beskidzkiej

Warsztaty rodzinne pod hasłem "Filcowanie na sucho"
Komentarze
Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu bielsko.info zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.